Przy okazji przyjazdu Cesara Millana do Polski na nowo rozgorzała dyskusja na temat jego podejścia do „rehabilitacji” psów i metod, które stosuje zaklinacz psów.
Po pierwszej fali krytyki Millana przez świat naukowy kilka lat temu, nastała era jego usprawiedliwiania. Są tacy, którzy Cesara umieściliby na kartach nauki o psiej psychologii gdzieś pomiędzy Pawłowem a Skinnerem. Powiedzieć, że takie podejście jest dla mnie zaskakujące, to naprawdę mało. Mnie zwyczajnie robi się niedobrze, kiedy czytam kolejny „wyważony” artykuł o Millanie, szczególnie, jeśli pochodzi spod ręki dawnych autorytetów i propagatorów nowoczesnych, opartych na nauce metod szkolenia psów. Nie uważam po prostu, że Cesarowi jakiekolwiek usprawiedliwienie się należy. Dlaczego?
„Trzeba docenić Cesara Millana”
– mówią dzisiejsi zwolennicy „zrównoważonego” podejścia do szkolenia psów. „Wszak przypomniał on całemu światu, że pies, to pies, a nie człowiek i że potrzebuje zasad, ograniczeń i limitów.” Tylko, że moje pytanie brzmi: czy ktoś, jakikolwiek naukowiec, szkoleniowiec, behawiorysta, kiedykolwiek twierdził, że psa należy rozpieszczać, pozwalać na wszystko i traktować jak cudem narodzone dziecko? Gdzie leży to niesamowite odkrycie Millana? Owszem, dzięki popularności jego programu, wiedza ta trafiła pod strzechy. Ale razem z nią, dziesiątki szkodliwych mitów na temat psów.
Zaczynając od – wyjątkowo dziś drażliwej – kwestii dominacji. Zaraz z pewnością pojawi się kilku, którzy zapragną pouczyć, że przecież jednak dominacja istnieje… Tylko, że raczej nie w takiej formie, w jakiej przedstawia ją Cesar, prawda? Przede wszystkim nieprawdą jest stwierdzenie zaklinacza psów, że wszystkie problemy behawioralne psa biorą się z braku ustalenia prawidłowej hierarchii w psio-ludzkim stadzie. (Jeśli istnieje ktoś, kto zechciałby takiej tezy bronić – zapraszam do dyskusji…) Za tą złą diagnozą idą złe środki zaradcze. Dominowanie, alpha-rolling, kopanie psa po podbrzuszu, to must-have Cesara Millana. No, ale przecież,
„Skoro jest skuteczny, to metoda jest nieważna”
Czy rzeczywiście? Czy jednorazowa wizyta, kilkuminutowa interwencja, są w stanie na dobre zmienić złe zachowania psa? Może. Ale wymaga to użycia środków niebezpiecznych, kontrwersyjnych, nieetycznych. Nie chcę tutaj powiedzieć, że Cesar żadnemu psu nie pomógł. Pewnie w wielu przypadkach samo wprowadzenie aktywności fizycznej i zasad są wystarczające, aby znacząco zmienić zachowania psa. To nie jest jednak remedium uniwersalne, co potwierdzają doniesienia na temat psów po konsultacjach Millana oddanych do eutanazji lub ponownej adopcji. Pozostaje też kwestia tego, że nawet jeśli zachowanie psa uległo poprawie, to czy poprawie uległ też jego stan psychiczny?
W stosowanych rozwiązaniach Millan zazwyczaj pomija środki, które bardzo pomagają psu w rehabilitacji. Odrzuca nawet tak prozaiczną kwestię, jak nagradzanie psa za odpowiednie zachowanie twierdząc, że nagrodą jest jego energia. Dziwne tylko, że energia nie może posłużyć również za karę. Chciałoby się, żeby program nadawany w telewizji szerzącej edukację na temat zwierząt, pokazywał też drugą stronę kwadratu wzmocnień i lepiej wyjaśniał, co to jest pies i czego potrzebuje do życia. Bo sam Cesar wydaje się mieć na ten temat dziwne przekonania.
Pies to pies, a nie człowiek – przypomina Millan, ale to, co przez to rozumie, zasadniczo odbiega od mojego stanu wiedzy. Według Cesara, pies przede wszystkim ma biegać. Zaleceniem behawioralnym jest często wstawienie do domu bieżni, aby piesek sobie pobiegał. Na spacerach Millan zezwala tylko na kilkuminutowe węszenie, resztę spaceru pies ma podążać za właścicielem. Jak to się ma do naturalnych potrzeb psa? Ano kiepsko. Sama aktywność ruchowa nie zapewni psu zdrowia psychicznego. Uzupełnienie jej o stymulację umysłową byłoby rozwiązaniem znacznie poprawiającym osławioną „rehabilitację” psów, którą Millan ponoć się trudni, jednak nie zauważyłam, aby zaklinacz psów doceniał te techniki. Dlaczego? Może dlatego, że Cesar Millan to nieuk? No ale przecież
„Nie liczą się papierki, a doświadczenie”.
Usprawiedliwiając się w ten sposób, Millan stworzył alternatywną wersję nauki o psychologii psa, w której najwięcej rozdziałów dotyczy poziomów energii psa, dominacji, energii spokojnie asertywnej i innych tego typu bzdurach, które to zaklinacz psów ukuwa w swojej głowie. Czy coś w tym złego? Moim zdaniem, owszem. Dwie rzeczy. Po pierwsze, opierając się tylko na swoich doświadczeniach i perspektywie, można dojść do wniosków pozornie dobrych, ale tak naprawdę głęboko idiotycznych – spójrzmy przykładowo na hipotezę geocentryzmu.
Po drugie, wbrew opinii wielu „praktyków”, teoria nie to nie jest coś oderwanego od rzeczywistości. Teoria rzeczywistość tłumaczy i to jest oczywiste dla każdego, kto ma styczność z nauką na jakimśtam poziomie. Przykładowo, nauka daje jednoznaczne, niepodważalne dowody na to, że przeciwwarunkowanie i odwrażliwianie to skuteczne metody terapii lęków i fobii, które w większości przypadków sprawdzają się bardzo dobrze. W „Zaklinaczu psów” nie zobaczymy jednak tych technik, zamiast tego zalani (nomen omen) zostaniemy przykładami zastosowania floodingu, który bywa skuteczny, ale jak wiele przykładów pokazuje, jest niebezpieczny. Tylko osoba niedouczona będzie stosować go tak chętnie i bez chwili refleksji. No, ale przecież
„Ci wszyscy pozytywni trenerzy nie mają efektów”
„Ci „pozytywni” to tylko umieją przekupywać smaczkami, a tu trzeba pokazać, kto tu rządzi.”. To nie jest argument, to jest pseudo-argument! Zabieg celowo ośmieszający i wykrzywiający idee pozytywnego podejścia do szkolenia psów. Brzydko! Spójrzcie może, jak z psem agresywnym w stosunku do innych radzi sobie Millan i jak radzi sobie „pozytywny” szkoleniowiec z przypadkowego filmiku znalezionego na JuTube:
Cesar:
Ktoś nieznany:
Czy szkolenie na drugim filmie jest nieefektywne? Jak behawioryści objaśniają swoje postępowanie? A co powiecie o ogólnym wyrazie pracy z psem i o zachowaniu psa po „rehabilitacji”? Które z tych nagrań bardziej Wam się podoba? (Na marginesie, pies z filmu z Millanem został przekazany po programie do adopcji.)
Pamiętajmy także, że to, co widać w telewizji, to efekt zgrabnego montażu i zabiegów całej filmowej ekipy. Niejedno doniesienie z planu „Zaklinacza psów” wskazywało, że psy są, w celu uzyskania lepszych ujęć, podjudzane. Nie wszystkie interwencje kończą się dobrze. Tego jednak, aby odbiorcom przypadkiem zachwyt nad Cesarem nie minął, w telewizji nie pokażą. A skoro mowa o zachwytach, dochodzimy do sedna sprawy, przyczyny popularności Millana. Otóż
Cesar to dobry showman
Przyznać trzeba, że mówi w sposób przekonywujący, obdarzony jest niewątpliwie charyzmą, a przy tym ma miłą aparycję. Jeśli dodamy do tego emocjonujące nagrania zwycięskich „konfrontacji” z kolejnymi psami i sensacyjnych ataków, nałożymy na to tykający licznik, to mamy prawdziwe show rodem z XXI wieku. W ten sposób Millan wpisuje się we współczesny kult sensacji. Chcemy oglądać spektakularne przemiany, szokujące nagrania, dramatyczne zwroty akcji. Szkoda tylko, że National Geographic Channel postanowił iść za tym trendem i zrealizować swój sensacyjny program kosztem psów.
Czy w tym wszystkim jest coś, co warto docenić?
Cesar z pewnością kocha psy. Na swój własny sposób. Gdy jednak patrzę na jego pokazy, i obserwuję, co oglądający z jego programów wynoszą, gdy widzę kolejnych „zaklinaczy psów” przy „pracy” – trudno zachować mi równie pozytywny nastrój, co inni komentatorzy. Rozumiem, że dziś najmodniejsze jest poszukiwanie złotego środka w szkoleniu i terapii psów, ale próżno szukać tego środka w pobliżu zaklinacza psów. A przykładom krzywdzenia zwierząt i rozwiązaniom opartych na pseudonauce należy się zwyczajne napiętnowanie.