- Jak Kartezjusz zabił antropomorfizm
- Odrodzenie antropomorfizmu w XXw.
- Dlaczego antropomorfizanie budzi sprzeciw?
- Antropomorfizowanie a uprzedmiatawianie w świecie psów
Cogito ergo sum? Wielka pomyłka Kartezjusza
Aż do XVIw. antropomortfizm miał się dobrze: antyczni bogowie często przedstawiani byli jako zwierzęco-ludzkie hybrydy; w różnych kulturach wybrane gatunki zwierząt uznawane były za święte. Pierwsi badacze zwierząt chętnie posługiwali się analogiami pomiędzy światem zwierząt pozaludzkich i ludzkich, by wyjaśniać ich zachowania.
egipscy bogowie często byli przedstawiani jako ludzie z głowami zwierząt
To wszystko ukróciły jednak prace Kartezjusza, znanego nam głównie z pięknej frazy „myślę, więc jestem”. Mniej znanego z tego, jak na długie lata zatrzymał rozwój nauk związanych z rozumieniem zwierząt.
W swojej „Rozprawie o metodzie” Kartezjusz nie tylko poddaje w wątpliwość, czy zwierzęta są świadome lub myślą. Stwierdza, że na pewno tak nie jest. Porównuje je do skomplikowanych maszyn hydraulicznych, które również potrafią poruszać się i wydawać dźwięki. Maszyny stworzył człowiek. Zwierzęta natomiast, to takie maszyny bardziej doskonałe – gdyż stworzone przez Boga.
kaczka jako maszyna – ilustracja Kartezjusza
Tak więc jeśli zwierzę wydaje odgłos bólu, to zupełnie jak maszyna, która nienaoliwiona skrzypi. Jeśli wydaje nam się, że komunikujemy się ze zwierzęciem – to tylko nasze wrażenie, bo jedyne co się dzieje, to reakcja na określony bodziec, której nie wolno wiązać z żadnymi towarzyszącymi jej emocjami.
Krótko mówiąc, wszystko, co robią zwierzęta, da się wytłumaczyć poprzez analogię do maszyn, a zatem nie ma podstaw, by twierdzić, że są one czymś więcej. Zwierzę owszem, posiada życie i zmysły, bo wynikają one z jego budowy biologicznej, ale świadomości czy myślenia – nie. Czyli, zwierzę odczuje bodziec bólowy, ale nie będzie w stanie go ocenić jako nieprzyjemny.
Kartezjusz z psem (wygenerowane przez AI)
(fun fact? Kartezjusz jak głoszą anegdoty miał psa, o którego bardzo dbał – i po cichu przyznawał, że jest możliwość, że ten myśli…)
Dziś ten sposób myślenia wydaje nam się absurdalny. Jednak prace Kartezjusza miały dramatyczny wpływ na sposób traktowania zwierząt i na procesy badawcze z nimi związane. Mało który filozof czy naukowiec, nawet jeśli myślał inaczej, ośmieliłby się podważyć tak ważnego myśliciela; a każda taka próba kończyła się na konkluzji, że faktycznie nie umiemy wejść zwierzęciu do głowy i stwierdzić, czy myśl tam się pojawia – więc była ośmieszana jako nienaukowa. Gdyby to słowo istniało wtedy, taki naukowiec z pewnością obwieszczony byłby bambinistą.
W taki sposób kartezjański pogląd na zwierzęta na dobre zdominował świat naukowy na zbyt długi czas. Ale jego implikacje widzimy wciąż – wpływają na to, jak myślimy o zwierzętach dziś.
Jak pisze Peter Singer: gdy ludzie łączą się w związku małżeńskim, mówimy o miłości. Gdy łabędzie łączą się w pary na całe życie – mówimy o instynkcie. To wcale nie racjonalna, żelazna logika, tylko wynik założeń, jakie mamy w głowach.
Miłość czy instynkt?
Poczucie, że zwierzęta pozaludzkie są mniej warte od ludzi, w jakiś sposób gorsze, bo na przykład pozbawione wyższych emocji; przekonanie, że zachowania zwierząt należy rozważać tylko w kategoriach bodźców i reakcji, to kulturowy wynik bełkotu XVII wiecznego „wielkiego” filozofa.
Poza skrzynkę Skinnera
W połowie XIXw. na ratunek zwierzętom, umniejszonym i uciśnionym przez Kartezjusza, przychodzi Charles Darwin ze swoją teorią ewolucji. Pokazuje on świat zwierząt jako kontinuum, wskazując jak podobnie wyrażamy emocje. W publikacji „o wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt” pisze:
„Wiadomo, że ciało ludzkie jest zbudowane według ogólnego typu zwierząt ssących. Wszystkie kości szkieletu człowieka wykazują podobieństwo do odpowiednich części szkieletu małpy, nietoperza czy foki. To samo podobieństwo zachodzi w innych częściach organizmu. Najważniejszy z organów – mózg ludzki podlega tym samym prawom co mózg innych zwierząt.”
Darwin na ratunek psom (wygenerowane przez AI)
Na rysunkach porównuje mimikę i mowę ciała ludzi i innych zwierząt. Jego kontrowersyjne na owe czasy tezy stają się zalążkiem wielkiej rewolucji.
Strach u psa – rysunek Darwina, który pewnie znacie?
Pojawiają się więc naukowcy zainteresowani tym, jak mogą zbadać zwierzęce emocje. Wytresowani przez Kartezjusza – zatem ostrożnie – mimo wszystko ośmielają się wyruszyć w wyprawę ku zrozumieniu zwierzęcych umysłów. W tym czasie nauka doposaża się w narzędzia, które na różne sposoby pozwalają jeszcze raz podejść do tematu ich świadomości, emocjonalności i zdolności poznawczych.
Z tych możliwości i pasji powstaje etologia kognitywna – dziedzina nauki, która w całości koncentruje się na tym, jak badać umysły innych zwierząt.
Kolejne doniesienia szokują coraz bardziej: zwierzęta czują! zwierzęta mają samoświadomość! Mają teorię umysłu; potrafią oszukiwać, być złośliwe, pomagać, tęsknić. 99Mają różne osobowości – są wśród nich flegmatycy i pesymiści, neurotycy i ekstrawertycy…
Coraz śmielsze badania sprawdzają coraz odważniejsze hipotezy. Terytoria, którymi mieli władać tylko ludzie – wyższe emocje, zdolności poznawcze, samoświadomość – kurczą się drastycznie. I wielu to nie pasuje.
Uważny antropomorfizm
Rewolucja ta otworzyła nam oczy jakby na nowo. Dziś coraz więcej naukowców wychodzi z antropomorficznej szafy i przyznaje, że ten, o ile używany z uważnością i znajomością biologii i etologii zwierząt, może być wystarczająco dobrą metodą naukową.
Kluczem tutaj jest wspomniana znajomość biologii i etologii. Dzięki nim rozumiemy, że człowiek pokazujący zęby w uśmiechu i pies szczerzący zęby w groźbie, choć wyglądają podobnie, mają w głowach inne rzeczy.
Ale gdy witamy się z psem po powrocie do domu i widzimy, że stara się pozostać w naszym pobliżu i domaga się pieszczot, to nie musimy iść w naszej zimnej logice aż tak daleko, by twierdzić, że chodzi wyłącznie o to, że pies zgłodniał, a teraz widzi nas, więc wie, że zje (takie właśnie wyjaśnienie podaje się w artykule krytykującym antropomorfizm…). Pies za nami tęsknił i jest ok powiedzieć to głośno. (swoją drogą, czuję się jak w klubie AA: Jestem Gosia i od 15 lat antropomorfizuję zwierzęta).
radość, czy instynktowna reakcja na bodziec?
Niekiedy antropomorfizacja jest wręcz jedyną opcją naukowców. Przykładowo, gdy badają oni dzikie zwierzęta, w których świat nie chcą ingerować poprzez budowanie na nich eksperymentów. Gdy rozważamy zachowania zwierząt, które pojawiają się spontanicznie, sporadycznie i też nie idzie zaplanować eksperymentu, który by je jakoś przybliżał.
Ostatnio naukowcy stali się wręcz bezczelni! Frans de Waal w jednej ze swoich książek stwierdza, że emocje wcale nie są niewidoczne i nieobserwowalne. Przeciwnie – można je badać i mierzyć – na przykład poprzez hormony, które w całym świecie zwierząt są do siebie podobne.
PRZEGroźne implikacje antropomorfizmu
Ale de Waal idzie w swoich rozważaniach jeszcze dalej: naukowcy, którzy próbują od antropomorfizacji uciekać za wszelką cenę, wypadają już zabawnie. Na przykład, gdy zamiast opisywać relacje zwierząt jako przyjacielskie, piszą, że są wobec siebie „ulubionymi partnerami interakcji”. Albo, że szympans, który śmieje się, łaskotany – „wydaje odgłosy pisku”.
Antropodenialisto, Frans de Waal Cię ocenia
Bardziej niż antropomorfizacji, powinniśmy obawiać się antropodenializmu – pisze de Waal. Ignorowanie ewolucji i udawanie, że jesteśmy jacyś zupełnie inni niż pozostałe zwierzęta i taaacy wyjątkowi, dosyć źle świadczy o naszym gatunku.
Podstawy ewolucji mówią nam, że żyjemy w świecie kontinuum. Różnice pomiędzy gatunkami polegają raczej na natężeniu cech, niż na zero-jedynkowym ich istnieniu lub nie. Innymi słowy, mało prawdopodobne, żeby człowiek wykształcił takie emocje, których w jakimś natężeniu nie zaobserwujemy u ewolucyjnie bliskich nam gatunków.
No więc, dlaczego myślenie, że inne zwierzęta mogą odczuwać podobnie, jak ludzie, powoduje taki opór? Dlaczego denialiści antropomorfizmu tak chętnie krzyczą o bambiniźmie i pytają, czy teraz będziemy wypłacać psom emerytury?
Gdy byliśmy dziećmi, świat zwierząt budził naturalny zachwyt. Wszystko było piękne i ciekawe – robaczek, motylek i ptaszek. Gdy obudziły się w nas zdolności empatii, płakaliśmy nad zmarłymi chomiczkami i osamotnionym Simbą. Jednak przyszedł moment, w którym połączyliśmy kropki i okazało się, że śmieszna Pumba i kotlet na naszym talerzu mają coś wspólnego. Że pies, którego dyscyplinujemy kolczatką, może rzeczywiście z tego powodu cierpieć. Jak mówi Wojciech Eichelberger:
„W ten właśnie sposób uczymy się hipokryzji i podwójnej moralności. Rozpoczyna się w nas proces wewnętrznego rozszczepienia na dwie nie mające ze sobą nic wspólnego części. Jedna przeżywa w związku ze zwierzętami niestety już nieprawdziwe, egzaltowane wzruszenia, a druga zachwyca się smakiem mięsa i udaje, że nie ma nic wspólnego z zabijaniem.”
Tak więc wyjaśnienie oporu wobec antropomorfizmu jest tak samo proste, jak straszne: żeby żyć w świecie przepełnionym cierpieniem zwierząt i nie zwariować, najłatwiej jest temu cierpieniu zaprzeczyć, kurczowo trzymając się XVII wiecznych tez.
Psie madki kontra psie gnojki – uczłowieczanie i uprzedmiatawianie psa
W ten sam sposób funkcjonuje świat psi: ponieważ tradycyjnie i kulturowo analizujemy zachowania psów przede wszystkim na osi bodziec-reakcja, ponieważ przyzwyczajeni jesteśmy do stosowania wobec nich bólu i strachu, tak trudno nam się z tym pożegnać, że wolimy ośmieszać bardziej nowoczesne podejścia nazywając je bambinizmem.
Psia trenerka ze swoimi gnojkami (tak, to też AI)
Oto kilka zjawisk w świecie psiarskim, które są odzwierciedleniem tego oporu wobec antrpomorfizacji i które wspierają wyparcie emocjonalności psów i uprzedmiatawianie ich:
- Zaprzeczanie, jakoby narzędzia awersyjne powodowały ból (lub jemu umniejszanie, poprzez użycie magicznego słowa dyskomfort)
- Utrzymywanie, że by budować psa, należy używać presji i dyskomfortu (wyobraźmy sobie, że jakiś rodzic w ten sposób opisałby wychowanie swojego dziecka: „no cóż, wywołuję na nim świadomą i kontrolowaną presję, by umiało poradzić sobie z nią w życiu”…)
- Umniejszanie roli psa w osiągnięciach zespołu – mówienie przykładowo „zrobiłem psa do obi” – jakby pies był jakimś naczyniem, które ktoś sobie ulepił z gliny i którym teraz można się chwalić
- Deprecjonujące przydomki: „gnojek”, „sk*rczybyk” i tak dalej: mogą wydawać się zabawne, ale budują nam w głowach przekonania o psach, które potem ułatwiają nam okrucieństwo wobec nich (łatwiej trzymać w klatce przez 10 godzin gnojka niż synusia)
- Koncentracja na zachowaniach związanych z ustaleniem hierarchii wśród psów (nurt, który nazywany jest niekiedy relacyjnym): podkreślanie jak ważne jest, by pies „znał swoje miejsce”; ale też racjonalizowanie w ten sposób brutalnych zachowań wobec psów – „ponieważ psy uderzają w siebie nawzajem lub przewracają się, to ja też przewrócę psa lub go kopnę, bo jest to ich naturalny język, który rozumieją”.
Tu kilka słów kontekstu: w nurcie tym podkreśla się, że psy powinny umieć poruszać się w grupie psów stępem – jest to jakaś nadrzędna wartość definiująca dobrostan psa. Zarówno przewodnik, jak i grupa psów, może stosować wobec psów potrzebujących „rehabilitacji” zachowania agresywne (presja, siła, zastraszanie, ból), by przerwać „złe” zachowania rehabilitowanego psa (a więc wszystko, co nie jest powolnym kroczeniem wśród pól).
W rzeczywistości psy wolnożyjące nie łączą się w zwarte grupy. Łączenie obcych sobie psów w grupy i zmuszanie ich do przebywania blisko siebie jest sztucznym wytworem i jest normalne, że część psów nie będzie czuła się w takim kontekście dobrze. Tymczasem w grupach takich, nowicjusz wpuszczony jest między często większe, dojrzalsze i silniejsze psy, które zwyczajnie spuszczają mu na dzień dobry manto. Taki pies, bezradny wobec całej grupy, zacznie zachowywać się spokojnie. I proszę, rehabilitacja zakończona sukcesem, a spokojne zachowanie jest cenione wyżej, niż poczucie bezradności, które taki pies odczuwa.
szczyt dobrostanu psa: powolne spacery w polach
Dychotomia w psim świecie ma się dobrze: dla jednych psy to członkowie rodziny – synusie, córusie; drudzy chętnie ośmieszają tych pierwszych pokazując, jak dobrze ułożone są ich gnojki lub twierdząc, że najlepiej czuje się taki pies, który zna swoje miejsce. To taka kombinatoryka, która znowu próbuje postawić grubą krechę między umysłami ludzi i psów, próbując za wszelką cenę pokazać, jakie to te psy są inne (bo one potrzebują znać swoje miejsce, inaczej niż człowiek) i która zarazem ignoruje uniwersalną prawdę, że poczucie bezpieczeństwa i sprawczości to dwa najważniejsze lewary dobrostanu każdej istoty.
Szczęśliwie, pociąg ruszył – naukowcy antropomorfizują na całego. Za chwilę już i wśród psiarzy umniejszanie emocjonalności psa będzie traktowane tak, jak powinno – jako głupie i niebezpieczne.
Nie ma żadnych wątpliwości, że zwierzęcy świat emocjonalny jest bardzo bogaty i jest on spuścizną naszej wspólnej ewolucji. Denialiści użyteczności antropomorfizacji muszą po prostu się ogarnąć.